niedziela, 21 października 2012

Rozdział 11

Hej wszystkim! Witam po mojej straaaasznie dłuuugiej nieobecności. Wiecie... Brak weny, sprawdziany, zadania domowe, lektura, brak czasu... To wszystko złożyło się na brak rozdziałów. Ale na szczęście jakoś udało mi się to napisać. A co do treści opowiadania, to mam 2 ogłoszenia:
1. Zmieniłam imię taty Kendalla na jego prawdziwe, bo 'John' mi nie podpasowało... Także Kent Schmidt, to ten sam bohater co John Schmidt :)
2. Pogrubione są dialogi po polsku.
Chciałabym też polecić świetnego bloga: http://btrkahenderson.blogspot.com/
Miłego czytania i zachęcam do komentowania ;**

 
Rozdział 11

- Za chwilę startujemy, proszę o zapięcie pasów. – usłyszałyśmy w głośnikach. Ja i Gabi od razu zrobiłyśmy to i każda zajęła się czymś innym – Gabriella założyła na uszy słuchawki, a ja ułożyłam się wygodnie i próbowałam zasnąć. W końcu przed nami długi, 9-godzinny lot! Dobiegły mnie dźwięki muzyki, słuchanej przez przyjaciółkę. Po chwili już wiedziałam, że jest to "Epic" Big Time Rush. Zaczęłam wspominać wczorajszą, a raczej dzisiejszą noc…

Kiedy chcieliśmy już sprzątać, ktoś do nas podszedł.

- Kim pan jest? – spytała się go Julia. Był to facet, blondyn w średnim wieku i w garniturze (chyba drogim).

- Przepraszam, ale nie rozumiem polskiego. – odpowiedział po angielsku. „Ale się tu zalęgło tych obcokrajowców!” – pomyślałam.

- Kim pan jest? – powtórzyła dziewczyna, tym razem w jego języku. – I co pan tu robi? – dodała.

- Nazywam się Kent Schmidt i…

- Schmidt? – przerwałam mu. – Tak jak Kendall Schmidt z BTR?

- To mój syn. – odparł z dumą. No nie powiem, zdziwiliśmy się. I to bardzo.

- Nie rozumiem czego pan tutaj szuka. – powiedział Kamil.

- Wszystko wam wyjaśnię, tylko najpierw muszę coś wiedzieć. Jesteście fanami Big Time Rush?

- Można tak powiedzieć. My z koleżankami znamy ich osobiście. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wskazując na Agę i Gabi.

- To jeszcze lepiej! – ucieszył się, a my popatrzyliśmy na siebie zdezorientowani.

- Jak myślicie, czego on tu szuka? – zwróciła się do nas po polsku Jula. My tylko wzruszyliśmy ramionami.

- Można wiedzieć, co pan robi w moim domu? – spytała się go Kwarc.

- A ile macie czasu?

- A ile pan potrzebuje?

- No trochę… dużo. – stwierdził.

- Więc słuchamy. – zdecydowała za nas wszystkich Julka. No i zaczął opowiadać. Sprawa była dość skomplikowana, toteż rzeczywiście długo zajęło mu wyjaśnienie nam swojego pomysłu. W skrócie chodziło o zrobienie czegoś w stylu niespodzianki dla chłopaków. Na początku nie widzieliśmy sensu w tym, co nam powiedział i nawet wyśmialiśmy jego pomysł. Jednak tak od spojrzenia do spojrzenia… I po chwili namysłu i przeanalizowaniu wszystkiego jeszcze raz, zgodziliśmy się. Uzgodniliśmy szczegóły i rozeszliśmy się do domów, żeby pogadać o tym z rodzicami. Oni nie przyjęli tego najlepiej. Otóż cała ta akcja wiąże się z naszym wyjazdem do USA, a według naszych staruszków  jesteśmy za młodzi, żeby sami wyjechać za granicę. Problemu nie miał tylko Kamil, który po pierwsze już mieszka w Stanach, a po drugie zdecydował, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to oczywiście nam pomoże, ale nie będzie uczestniczył w całym przygotowaniu, ponieważ nie chce przenosić się w tej chwili z NY do LA (tam mamy pojechać), gdyż niedawno znalazł sobie dziewczynę, z którą nie chciał się rozstawać. Ten to ma dobrze, bo nie musi spierać się z rodzicami! Jak na razie zgodę uzyskałyśmy ja, Aga i Gabi. Tylko Julia ma problem, co (tak szczerze) nas wcale nie dziwi. Dlatego Agnieszka postanowiła poświęcić się i zostać z nią, aż namówią jej rodziców do tego wyjazdu, a tymczasem ja i Gabriella mamy poszukać dla nas jakiegoś tymczasowego mieszkania, gdyż w planach mamy dość długi pobyt poza domem. Na szczęście pan Kent od razu oznajmił, że skoro to on nas tam wysyła, to on też zapłaci za zakwaterowanie. Już zarezerwował nam pokój w hotelu, do czasu znalezienia czegoś innego…

- Obudź się! No dalej! Już jesteśmy! – zapiszczała mi do ucha moja towarzyszka.

- I z tego się tak cieszysz? – zapytałam zaspanym głosem.

- Jasne! Zawsze chciałam tu przyjechać! I nawet nie muszę za nic płacić! – oczywiście bilety lotnicze również ufundował nam pan Schmidt.

- Prosimy o zapięcie pasów. Zaraz lądujemy. – rozległo się w głośnikach. Wykonałyśmy polecenie i czekałyśmy na koniec podróży. Nawet nie poczułyśmy, kiedy samolot wylądował. Udałyśmy się do wyjścia, następnie na poszukiwanie bagaży i parking, gdzie miał czekać samochód. Rzeczywiście, gdy tylko pojawiłyśmy się na zewnątrz, podjechał do nas szofer.

- Panny Zuzanna i Gabriella? – spytał. Przytaknęłyśmy, a wtedy wysiadł i otworzył dla nas tylne drzwi. Podwiózł nas pod hotel i odjechał, życząc miłego wieczoru. Szybko zaprowadzono nas do pokoju, gdzie od razu padłyśmy na łóżko.

- Fajnie, że śpimy razem. Chyba nie chciałabym pierwszej nocy spędzić sama. – odezwała się Gabi, żeby przerwać ciszę.

- Też się cieszę. – zgodziłam się z nią.

- Wiesz, ja chyba pójdę pod prysznic i położę się. Zmęczyłam się tą podróżą i zmianą czasu. – powiedziała po chwili.

- Dobrze. A ja chyba się przejdę i rozejrzę po okolicy. – oznajmiłam. Tak więc Gabriella udała się do łazienki, a ja ubrałam buty i wyszłam z hotelu. Nie dziwię się, że dziewczyna chciała odpocząć. W końcu w Polsce teraz jest jakaś 3 w nocy (przyp. aut. przypominam o 9 godzinnej różnicy - czyli w LA była 18 J)! Ja nie byłam ani trochę śpiąca. Chodziłam chwilę uliczkami Los Angeles, aż przyszedł mi do głowy pewien pomysł. A czemu by tak nie odwiedzić Bartka? Szybko wyjęłam z torebki telefon, w którym zapisałam sobie adres i zatrzymałam taksówkę. Podałam kierowcy ulicę i ruszyliśmy. Dość szybko byliśmy na miejscu. Zapłaciłam i dopiero wtedy spojrzałam na dom. Dom?! Raczej willę! Nigdy nie widziałam czegoś tak dużego i jednocześnie pięknego! Ale skoro mieszka tu cały zespół, to chyba logiczne, że muszą mieć sporo miejsca. Kiedy znalazłam się pod drzwiami, lekko się zawahałam. A może najpierw powinnam była go uprzedzić? Ale z drugiej strony, to mam teraz wracać do hotelu, żeby zadzwonić i potem znowu tutaj przyjść? To bez sensu! Zadzwoniłam dzwonkiem. Raz. Drugi. Trzeci. Nikt nie otworzył. Zapukałam. Po chwili mocniej. Dalej nic. Gdy już chciałam się poddać, w drzwiach stanął Bartek w samym szlafroku.

- Zuza?! Co ty tu robisz?! – bardzo zdziwił go mój widok. Chyba nawet przeraził…

- Hej! Przyjechałam w pewnej sprawie do LA, więc postanowiłam cię odwiedzić. Nie cieszysz się? – zmartwiłam się.

- Nie no, coś ty! Strasznie się cieszę! Tylko że… - zająknął się. – Zrobiłaś mi niespodziankę i jestem troszeczkę zdziwiony. – dokończył. Coś mi tu nie pasuje… Ale co?

- Nie zaprosisz mnie do środka? – zapytałam.

- Wiesz... Mamy straszny bałagan! Może przyjdź jutro, co? A ja wtedy ogarnę. – powiedział i już chciał zamykać drzwi, lecz mu na to nie pozwoliłam. Stanęłam w progu, żeby nie mógł tego zrobić i spytałam poważnym tonem:

- Co się stało? Co ukrywasz?

- Zaraz tam ukrywasz. Po prostu nie chcę, żebyś patrzyła na to pobojowisko! – zaprzeczył energicznie. Nie słuchając go dłużej sama weszłam do środka. Poleciał za mną i próbował mnie dosłownie wyrzucić z domu, kiedy usłyszałam coś, a raczej KOGOŚ.

- Skarbie! Co ty tam tyle robisz? – zawołał jakiś kobiecy głos. Ze zdziwieniem spojrzałam na mojego chłopaka. Wyglądał na przerażonego.

- Skarbie?! – krzyknęłam i ruszyłam schodami na górę.

- Nie! Zaczekaj! – wrzeszczał za mną Bartek, ale go olałam. Wpadłam do, jak myślę, jego sypialni, a wtedy jakaś blondyna z piskiem schowała się pod kołdrę. Była NAGA! Nie chciałam być tam ani chwili dłużej! Wybiegłam ze łzami z pokoju.

- To nie tak jak myślisz! – w holu zatrzymał mnie chłopak.

- A jak?! Czy nie jest tak, że właśnie mnie zdradziłeś?! I to zaraz po swoim przyjeździe do tego miasta?! Jak mogłeś! – odepchnęłam go i wychodząc krzyknęłam tylko: „Z nami koniec!” po czym nie zwracając uwagi na nic pobiegłam przed siebie. Cały czas płakałam. Dlaczego on mi to zrobił? Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? Zadając sobie tego typu pytania, zdałam sobie sprawę, że zupełnie nie wiem gdzie jestem. W pobliżu nie było żywej duszy. Stały tylko jakieś baraki i opuszczone budynki. Przerażona starałam się wypatrzeć chociaż jedno miejsce, które nie wyglądałoby tak strasznie w tym momencie. Zauważyłam niedaleko jakieś drzewa, chyba park. Poszłam więc w jego stronę. Może znajdę tam jakichś ludzi, których poproszę o wskazanie drogi? Niestety, gdy dotarłam na miejsce, rozczarowałam się, gdyż nikogo tam nie było. Myślałam gorączkowo, co zrobić, aż mnie olśniło. Telefon! Zadzwonię do Gabi i powiem gdzie jestem, a ona wezwie pomoc! Szybko wyjęłam urządzenie z torebki. O nie! Nie mam prawie nic na koncie! Nie starczy nawet na jednego SMS-a! Chociaż spróbuję się z nią połączyć. Wybrałam numer i czekałam, aż odbierze. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Już powoli traciłam nadzieję, gdy nagle usłyszałam zaspany głos przyjaciółki.

- Tak?

- Gabi, ratuj! Nie wiem gdzie jestem! Zgubiłam się! – prawie krzyczałam do słuchawki.

- Co? Jak?

- Proszę pomóż mi! Wokół są drzewa i jakieś opuszczone… - skończyła mi się kasa na koncie i sygnał przerwano. - …budynki. – dokończyłam szeptem. Na dodatek padła bateria w komórce! Jak na zawołanie zaczęło się robić coraz ciemniej i zimniej. Zrezygnowana usiadłam pod drzewem i oparłam się o nie. Przymknęłam oczy. Byłam wykończona! Nie miałam nawet siły płakać. Pogodzona z tym, że nikt mnie nie znajdzie, zasnęłam.

***

- Halo?! Zuza! Halo! – darłam się do słuchawki. Jednak na próżno, sygnał przerwano. Od razu wybrałam do niej numer i zadzwoniłam, ale miała wyłączony telefon. Zaczęłam myśleć, co by tu zrobić. Zuzia się zgubiła, a ja zupełnie nie znam okolicy i jeśli sama spróbuję jej poszukać, to też się zgubię, a to bez sensu. „Ktoś mi musi pomóc, tylko kto? Mam pójść na policję? No nie wiem… Nie jestem przekonana do tego pomysłu. Jeśli nic szybko nie wymyślę, to to zrobię, ale jeszcze nie teraz. Myśl Gabi, myśl! Kto pomoże, kto pomoże, kto pomo… WIEM! O Jezu! Ale ja jestem genialna!” Od razu złapałam za telefon.

***

- Tak, słucham?

- Logan? – odezwał się damski głos po drugiej stronie. – To ja, Gabi.

- Gabi? – zdziwiłem się, ale i strasznie ucieszyłem. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który jednak szybko zszedł, kiedy dziewczyna wyjaśniła mi, po co dzwoni. – Jasne, nic się nie martw. Pomożemy ci! Gdzie jesteś? – zapytałem szybko. Na szczęście ten hotel nie jest daleko. – Już jedziemy! – zakończyłem rozmowę i rozłączyłem się. Wybiegłem z mojego pokoju i wpadłem do salonu, gdzie reszta, oprócz Kendalla, który gdzieś wyszedł, oglądała telewizję.

- Chłopaki! Zbierajcie się, jedziemy do hotelu „Westwood”! – krzyknąłem.

- Hej, hej! Co się tak pieklisz? – oburzył się Carlos, gdy wyłączyłem im telewizor.

- Gabriella dzwoniła. Razem z Zuzą przyjechały tutaj, ale Zou się zgubiła, a Gabi nie wie co ma robić, bo nie zna okolicy! Musimy im pomóc!  - po moich wyjaśnieniach zerwali się z kanapy i pobiegliśmy wszyscy do samochodu.

***

Siedziałam jak na szpilkach, czekając na przyjazd chłopaków. Minuty dłużyły mi się niemiłosiernie, jakby to były godziny. Kiedy ktoś zapukał do drzwi, od razu zerwałam się z miejsca i podbiegłam do nich. Za nimi stali Logan, James i Carlos.

- Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was widzę! – mówiąc to, przytuliłam po kolei każdego z nich. Weszli do środka i tam opowiedziałam im o mojej rozmowie z Zuzą. Potem już między sobą zaczęli się zastanawiać gdzie też może być to miejsce z drzewami i opuszczonymi… domami? fabrykami? Nie wiemy dokładnie, bo nie zdążyła dokończyć.

- Chyba nie znam tej miejscówki. – westchnął James z rezygnacją.

- Nie możemy się poddać! Jest już ciemno, a ona od kilku godzin siedzi na zewnątrz całkiem sama! – krzyknęłam z łzami w oczach. Od razu znalazł się przy mnie Logan. Wtuliłam się w niego i rozpłakałam się, a on głaskał mnie po głowie.

- Wiecie co? Może ja z Carlitem pojeździmy i porozglądamy się za tym miejscem? – zaproponował Maslow.

- Nie ma mowy! Jadę z wami! – zaprotestowałam, odsuwając się delikatnie od Logana.

- Myślę, że lepiej będzie jeśli sami pojedziemy, a ty się uspokoisz. Logan na pewno z chęcią dotrzyma ci towarzystwa. I nie martw się. Gdy tylko czegoś się dowiemy, to zadzwonimy. – postanowił.

- No dobrze. – zgodziłam się. Chyba rzeczywiście nie jestem w stanie teraz nigdzie włóczyć się po mieście. Tak więc chłopcy wyszli, a ja usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam, jak obok mnie usiadł Logie.

- Może się położysz? – powiedział.

- A może to i dobry pomysł? – przytaknęłam. – Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim? – zapytał.

- Jeśli dostaniesz cynk od Jamesa lub Carlosa, to masz mnie obudzić. – zażądałam. Henderson uśmiechnął się do mnie i skinął głową na „tak”. Też się blado uśmiechnęłam  i położyłam głowę na poduszce.

- Zostawić cię samą? – spytał.

- Nie, proszę. Nie chcę być sama. – wyszeptałam, powoli zasypiając. Chłopak, nic już nie mówiąc, położył się obok. Przytuliłam się do niego i odpłynęłam.

***

- To nie ma sensu! – krzyknąłem wkurzony. Od godziny jeździmy bez celu, bo nie mamy pojęcia, gdzie szukać.

- Nie możemy się poddać. – Carlito powtórzył słowa Gabi. Nagle zauważyliśmy Kendalla. Zatrzymałem samochód i blondyn wsiadł.

- Hej, co tu robicie? – wytłumaczyliśmy mu wszystko. Bardzo się tym przejął.

- A wiecie, że chyba wiem, gdzie to może być? – powiedział. Od razu z piskiem opon ruszyliśmy we wskazanym przez niego kierunku.