Rozdział
8
Rozejrzałyśmy się po wnętrzu
lotniska. Następnie spojrzałyśmy na siebie bezradnie. Było bardzo duże, a my
nie wiedziałyśmy gdzie szukać chłopaków. Postanowiłyśmy zapytać kogoś z
obsługi.
- Przepraszam! – zwróciłam się do
jednej z pracownic, chyba stewardesy. – Wie pani może, gdzie mogłybyśmy znaleźć
pasażerów lotu do Los Angeles? – zapytałam.
- Oczywiście. Proszę udać się w
tamtą stronę. – wskazała ręką za siebie. – Jeśli ten kogo szukacie jest już na
lotnisku, to na pewno znajdziecie go na końcu tego korytarza. – odparła z
uśmiechem. Podziękowałyśmy jej i ruszyłyśmy we wskazanym kierunku. Rzeczywiście,
po chwili dostrzegłam Bartka. Zaczęłam biec.
***
Troszkę się zgubiliśmy. W końcu
musieliśmy się do tego przyznać. Lotnisko było spore, a my byliśmy tu pierwszy
raz. Właśnie chcieliśmy poprosić kogoś o wskazanie drogi, gdy nagle
zauważyliśmy Zuzę, Agę i Gabi. Rozmawiały ze stewardesą. Bez zastanowienia
skierowaliśmy się w ich stronę.
- Ej, gdzie wy idziecie? – spytał
zdezorientowany James. No tak… Przecież on nigdy ich na oczy nie widział!
- Widzisz te trzy dziewczyny? –
wskazałem na nie. Chłopak pokiwał głową. – No to właśnie patrzysz na nasze nowe
koleżanki. – wyjaśniłem.
- Aaaa… - zrozumiał.
Postanowiliśmy zaskoczyć je, więc powoli podchodziliśmy w ich stronę. Patrzyliśmy
jak odwracają się do nas plecami i idą obszernym korytarzem. Nagle Zuza wyrwała
się do przodu i zaczęła biec. „Co ona robi?” – pomyślałem. „I dlaczego
dziewczyny nie przyspieszyły, tak jak ona?”. W pewnym momencie zatrzymała się
przed jakąś grupką chłopaków. Zawołała coś… chyba „Bartek!”. Na te słowa jeden
z nich odwrócił się, gdyż wcześniej stał do niej plecami. Na jego twarzy
malowało się zdziwienie. Wtedy ona… ona wpadła mu w ramiona… Przystanąłem
gwałtownie. „ Spokojnie.” – próbowałem sam siebie opanować. – „Może to jej brat
albo kuzyn, a może po prostu dobry znajomy.” – na siłę szukałem jakiegoś
usprawiedliwienia dla jej zachowania. Ale wtem rozwiały się moje wszelkie
wątpliwości, bo… pocałowała go… Nie mogłem się ruszyć. Stałem tak, czując się
jak rzeźba z marmuru. Dosłownie. Byłem nieruchomy, ręce miałem lodowate, nie
mogłem mówić przez ściśnięte gardło i nic nie czułem… już nic… W głowie miałem
chaos, którego nie potrafiłem ogarnąć. „Świetnie! Zakochałem się w zajętej
dziewczynie! Już wiem, dlaczego wcześniej, w parku tak zareagowała na moje
słowa. Miała chłopaka! A ja głupi robiłem sobie nadzieję! Mogłem się domyślić,
że taka wspaniała, piękna, inteligentna osoba jaką jest, nie może być sama. Głupie
serce! Zawsze muszę dokonywać tych złych wyborów? Może po prostu nie zasługuję
na szczęście… Ale od dzisiaj koniec z użalaniem się nad sobą. Wezmę się w garść
i nie pozwolę już żadnej kobiecie mną zawładnąć. Rozpocznę nowe życie, w którym
nie ma dla nich miejsca. Tak! Właśnie tak zrobię!” – z mocnym postanowieniem
podbiegłem do chłopaków, którzy zdążyli już odejść spory kawałek dalej. Kiedy
zorientowali się, że za nimi biegnę, zatrzymali się.
- Wszystko dobrze stary. – spytał
niepewnie Logan. „Super! Teraz będą mi współczuli!”
- No jasne, a co ma być? Stało
się coś? – starałem się, żeby zabrzmiało to beztrosko i jak najspokojniej.
Henderson i Pena wymienili zdziwione spojrzenia. „Niech sobie myślą, co chcą!
Nie obchodzi mnie to! O N A nic mnie już
nie obchodzi!”
***
Czułam się dziwnie, pewnie tak
jak Gabi. Zuza i Bartek nie przestawali się obejmować i szeptać do siebie, a my
nie wiedziałyśmy, co robić. Czy stać tam dalej, czy przysiąść gdzieś na chwilę,
a może wyjść i poczekać przed lotniskiem? Wspólnie zdecydowałyśmy się na to
trzecie. Jednak kiedy odwróciłyśmy się, zobaczyłyśmy kogoś, dla kogo tak
naprawdę przyjechałyśmy w to miejsce.
- Chłopaki! – pisnęłyśmy do
siebie radośnie i pędem ruszyłyśmy w ich stronę. Kiedy byłyśmy już bardzo
blisko zawołałyśmy równocześnie, ale każda co innego. Ja: „Carlos!”, a Gabi:
„Logan!”. Oboje odwrócili się do nas i uśmiechnęli promiennie. Miałam ochotę
uwiesić się na szyi latynosa, ale powstrzymałam się. Przecież znam go zaledwie
2 dni! Moja przyjaciółka też aż rwała się do szatyna, ale postanowiła pójść w
moje ślady i opanowała się.
- Hej dziewczyny! – przywitali
się.
- Może nas przedstawicie? –
zaproponowałam, wskazując na chłopaka stojącego obok Kendalla, który, swoją
drogą, wydał mi się dziwnie przygnębiony.
- Ach, no tak. – Carlos puknął
się w czoło. – A więc ten oto jegomość, to nasz przyjaciel, James Maslow. -
powiedział. – James, poznaj nasze nowe koleżanki. To jest Aga, a to Gabi. –
zwrócił się do Jamesa.
- James Maslow? – powtórzyłam.
Chłopak przytaknął, na co ja uśmiechnęłam się do niego. – W takim razie my się
już chyba znamy. – na te słowa on też się uśmiechnął. Wtedy po raz pierwszy na
twarzy Kendalla pojawił się cień uśmiechu.
- A on co taki przybity? –
zapytała Gabriella.
- A nie domyślasz się? –
odpowiedział Logan i wskazał za siebie na Zou i Bartka.
- Aaaa… - zrozumiałyśmy.
- Ja tu nadal jestem. – syknął
Kend.
- Sory. – powiedzieliśmy razem.
Na to on tylko mruknął coś pod nosem i zaczął iść w stronę wejścia na pokład. Rozmawiałyśmy
z chłopakami o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie Carlos, który chciał
cofnąć się trochę, potknął się o walizkę Jamesa i przewrócił, upadając prosto
na jej właściciela.
- Carlos! – wrzasnął Maslow. –
Złaź ze mnie! – te jego wrzaski spowodowały, że Zuza wreszcie się odwróciła.
***
Czułam się… dobrze. Bartek
trzymał mnie w ramionach, głaskał po głowie i szeptał co chwile „Kocham Cię”
albo „Już tęsknię” itp. Ja tylko słuchałam i kiwałam głową na znak, że
słyszałam. Na lotnisku było dość gwarno, ale nagle usłyszałam głośny wrzask po
angielsku: „Carlos! Złaź ze mnie!”. Zaraz, zaraz… Carlos? Czy nie tak miał na
imię jeden z tych chłopaków? Odwróciłam się i zobaczyłam, że Aga i Gabi śmieją
się razem z Loganem, a latynos leży na jakimś chłopaku, również rozbawiony.
- Poczekaj tutaj. Niedługo wrócę.
Tam są moi znajomi. – powiedziałam do Bartka.
- Dobrze, ale nie każ mi długo
czekać. – uśmiechną się. Odwzajemniłam gest i ruszyłam w stronę moich
przyjaciółek i chłopaków. Dziewczyny mnie zauważyły i uspokoiły się. W tym
czasie Logi pomógł Carlitowi stanąć na nogi.
- Hej. – przywitałam się. – A wy
co tu robicie? – spytałam, zwracając się do chłopaków.
- Jak to? Nie wiesz? – zdziwił
się szatyn.
- Przecież dzisiaj wracamy do Los
Angeles. – wyjaśnił Carlos. Spojrzałam na niego zaskoczona. Zamurowało mnie.
- Co?! I nikt mi nic nie
powiedział?! – trochę się wkurzyłam.
- Sorki. – ze skruchą powiedziały
dziewczyny.
- Czyli że gdybym się nie
odwróciła, to wyjechalibyście bez pożegnania? – zrobiłam minę zbitego psa i
wyciągnęłam ręce przed siebie w stronę moich nowych kolegów. Oni uśmiechnęli
się promiennie i przytuliliśmy się we trójkę. Wtedy zauważyłam chłopaka,
którego nie kojarzyłam.
- Cześć. – podeszłam do niego,
kiedy tylko uwolniłam się z uścisku i wyciągnęłam do niego rękę. – Zuza jestem.
– powiedziałam z uśmiechem.
- James Maslow. – odparł,
ściskając moją dłoń.
- To nasz przyjaciel. – wtrącił
Carlos.
- Czekajcie no chwilkę. –
zauważyłam, że kogoś brakuje. – A gdzie Kendall? – na to oni wymienili ze sobą
zatroskane spojrzenia. Jakby zastanawiali się, czy mogą mi powiedzieć. – Ej,
chyba mam prawo się z nim pożegnać? – zdziwiłam się. Po chwili zawahania Logan
wskazał głową na ławkę, stojącą przy wejściu na pokład. Bez zastanowienia
ruszyłam w tamtą stronę z uśmiechem na ustach.
***
Siedziałem markotny na ławce i
miałem nadzieję, że nikt nie zakłuci mojego spokoju aż do odlotu, ale niestety
myliłem się. Nagle w moją stronę zaczęła iść uśmiechnięta Zuza. „ Pięknie!
Tylko jej mi tu brakowało!” – pomyślałem z goryczą.
- Cześć! Co tu robisz sam? –
spytała radośnie.
- A co? Książkę piszesz? –
warknąłem. Troszkę zbiło ją to z tropu, ale nie poddała się w zamiarze
wciągnięcia mnie do rozmowy.
- A co jeśli tak? Nie mogę? –
odparła.
- Daruj sobie. – syknąłem.
- Ale co? – zapytała.
- Nie chce mi się z tobą gadać. –
odpowiedziałem nadal wrogo nastawiony.
- A co ja ci takiego zdobiłam? –
zrobiła się smutna.
- I tak nic nie zrozumiesz. –
trochę łagodniej szepnąłem, jakby do siebie. Chyba nie miała zamiaru dalej o to
wypytywać. – Po co przyszłaś. – mruknąłem, mając dość panującej ciszy.
- Żeby się pożegnać. –
odpowiedziała. Wtedy podniosłem na nią wzrok. W jej oczach czaił się smutek.
Miałem wielką ochotę ją przytulić, ale w ostatniej chwili zdusiłem w sobie to
pragnienie. O mały włos złamałbym dane sobie postanowienie…
- To się pożegnaj i zostaw mnie w
spokoju. – powiedziałem niezbyt przyjaźnie. Wiedziałem, że to jedyny sposób na
to, żeby nie ulec pokusie – musiałem ją obrazić, żeby odeszła. Słysząc moje
słowa, uniosła brwi zaskoczona, a następnie ze złością odparła:
- No to cześć. – mówiąc to,
wstała. Ja nadal siedziałem i nawet nie podniosłem na nią oczu ani nie
odpowiedziałem. Nagle ktoś podszedł do nas i objął ją od tyłu w talii.
- Obiecałaś, że nie będę długo
czekał. – z wyrzutem w głosie odezwał się ten chłopak, Bartek.
- Przepraszam, ale musiałam
pożegnać się z przyjaciółmi. – odparła i pocałowała go w policzek. Wtedy on mi
się przyjrzał i rzekł:
- Ej, a czy ty przypadkiem nie
jesteś synem Kenta Schmidta? – zwrócił się do mnie. Zerknąłem na niego
zaskoczony.
- Tak. A co?
- To miło mi cię wreszcie poznać
osobiście! – ucieszył się. – Ja jestem Bartek Koroniewski. Twój ojciec dużo mi
o tobie opowiadał. – zdziwiłem się jeszcze bardziej. Skąd tata zna jakiegoś
kolesia z Polski? Musiał zrozumieć o co mi chodzi z wyrazu twarzy, bo
powiedział:
- Wiesz, to my – wskazał na
siebie i jego kumpli, którzy stali za nim. – jesteśmy nowym zespołem, który
twój ojciec ma zamiar wypromować! – wyjaśnił radośnie, a mi mina jeszcze
bardziej zrzedła, jeśli w ogóle to możliwe. „Nie no! Zajebiście! Teraz na
dodatek dowiaduję się, że chłopaka TEJ dziewczyny będę spotykał za każdym
razem, gdy postanowię odwiedzić własnego ojca!” – pomyślałem. Szybko stłumiłem
gniew. Nie chciałem wydać się podejrzany.
- Na serio? – Zuza też była
zaskoczona, ale pozytywnie. – Super! W takim razie może jeszcze kiedyś się
spotkamy, jak będę w odwiedzinach w Mieście Aniołów! – ucieszyła się, a mi
przyszło do głowy: „Wow! Robi się coraz ciekawiej! A nie możecie po prostu od
razu wbić mi nóż w serce?! A nie, sory, wy już to zrobiliście!”. Wtedy w
głośnikach rozległ się głos spikerki, która prosiła nas o udanie się na pokład.
Złapałem za walizkę, którą miałem przy sobie i zacząłem oddalać się jak
najszybciej od tej pary. Jakoś nie miałem ochoty patrzeć, jak się żegnają. Nie
odwróciłem się ani na chwilę nawet wtedy, kiedy Zuza zawołała mnie. W tej
chwili chciałem tylko jak najszybciej wydostać się z tego kraju i spokojnie dać
upust emocjom. Ale czekały mnie jeszcze długie godziny lotu…
***
Byliśmy pochłonięci rozmową,
kiedy w głośnikach rozległ się głos spikerki. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie
na kogoś wściekła, ale w tym momencie znienawidziłam tę kobietę, która nam
przerwała, chociaż nigdy jej nie spotkałam. James pożegnał się i pobiegł za
Kendallem, który już dochodził do wejścia. Logan i Carlos stali i smutno
patrzyli na nas. Potem szatyn podszedł do Gabi, a latynos do mnie. Byłam bardzo
przygnębiona i spuściłam wzrok. Postanowiłam wcześniej, że nie złamie się.
Jednak kiedy zobaczyłam, że Gabriella rzuca się Loganowi na szyję, nie
powstrzymywałam się dłużej i przytuliłam go. Co tam, że znamy się ledwie 2 dni!
Przecież możemy nawet już nigdy się nie zobaczyć! Nie musieliśmy nic mówić. Po
prostu staliśmy i milczeliśmy.
***
Kiedy spikerka poprosiła o udanie
się na pokład samolotu, James odszedł, a chłopcy podeszli do nas.
- Wiesz, będę naprawdę… - urwał,
bo nie wytrzymałam i zarzuciłam mu ramiona na szyję. Nie spodziewał się tego,
ale już po chwili on także mnie objął i szepnął:
- Będę naprawdę tęsknił.
- Ja też. – odszepnęłam. Nie
mogłam pogodzić się z myślą, że już więcej nie zobaczę ani Logiego, ani
pozostałych. Staliśmy tak, aż nagle ponownie odezwała się spikerka. Nie
mogliśmy tego ignorować i odsunęliśmy się od siebie, tak jak Aga i Carlos. Ze
smutnymi minami obserwowałyśmy jak obaj oddalają się coraz bardziej, cały czas
się odwracając. Machałyśmy za nimi, dopóki nie zniknęli nam z oczu. Kiedy
zobaczyłyśmy odlatujący samolot, pojedyncza łza spłynęła każdej z nas po
policzku. W milczeniu udałyśmy się na poszukiwanie Zuzi, a kiedy już ją
znalazłyśmy, wszystkie pojechałyśmy do niej do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz